"Żuraw z origami" rozmowa o książce

Efekt Rotblata. Z Joanną Roszak, autorką książki „Żuraw z orgiami. Opowieść o Józefie Rotblacie” rozmawia Marta Kowerko-Urbańczyk.


MKU: Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Rotblatem? Jak to się dzieje, że literaturoznawczyni założyła i prowadzi fundację jego imienia?

JR: Zaczęło się od kawy, więc początek dobrze rokował. Kawy z Anią, z którą rotacyjnie siedziałam w ławce w podstawówce, i z jej mężem, pracującym niegdyś w fundacji organizującej zjazd noblistów pokojowych. Wówczas Tomek natknął się na nazwisko Josepha Rotblata, jako nieżyjącego już współzałożyciela Pugwash, a właściwie Józefa Rotblata, warszawiaka. Byłam dopiero co po wydaniu książek o poznańskiej synagodze i o poetach niemieckojęzycznych żydowskiego pochodzenia. Znajomi dobrze znali moje zainteresowania dziedzictwem polskich Żydów oraz działaniami na rzecz pokoju i trochę mi było nieswojo, gdy na pytanie, czy słyszałam o Rotblacie, musiałam odpowiedzieć przecząco. Mówimy o czasach – brzmi jak „dawno, dawno temu”, choć to raptem cztery lata – gdy Rotblat nie miał hasła w polskiej Wikipedii, nie słyszały o nim osoby zajmujące się tematem polskich Żydów o wiele dłużej i ciekawiej niż ja. Tomek nakreślił grubą kreską: że noblista pokojowy, że urodzony w Warszawie, że jego żona zginęła w Treblince (ten fakt pojawia się w anglojęzycznych biografiach – Tola zginęła jednak w Bełżcu), że założyciel Pugwash (PAG-co, PAG-gdzie?). I że pracował w Los Alamos nad bombą atomową, ale od tej pracy odstąpił. Brzmiało obiecująco. Ale też zabrzmiało nieco jak żart, że napiszę książkę o fizyku. Kawa toczyła się dalej swoim zwyczajnym trybem, ale wróciwszy do domu, przystąpiłam do czytania i szperania. Czas sprzyjał, bo właśnie zaczął się letni urlop w szkole, zatem mogłam od rana do wieczora przez siedem dni w tygodniu skupiać się bez reszty na pracy w instytucie. I przepadłam. Rotblat – czy raczej Józek, jak między sobą o nim wspominaliśmy – stawał się tematem niemal każdej rozmowy.

Jeszcze w lipcu spotkaliśmy się z drugą Anią i z Tomkiem, wymienialiśmy dziennie niezliczone maile, dzieliliśmy się każdym znaleziskiem, żyliśmy ideą, by przybliżyć Rotblata tym, którzy go nie znają. Ale żeby przybliżyć, trzeba go było najpierw odkryć dla siebie. Notatnik z napisem "Józek" założyłam po kilku dniach. Zrobiłam to samo, co najwyraźniej robi niejeden biograf, bo ten sam gest odnalazłam później w książce Magdaleny Kicińskiej o Pani Stefie: podzieliłam jedną z pierwszych kartek na dwa obszary: co już wiem, czego nie wiem. Ten drugi zapisałam maczkiem.

MKU: Piszesz biografię rozszerzoną, ważną jej częścią są bliscy Józefa Rotblata i widać jak bardzo blisko Ci do ich perspektyw. Czy możesz opowiedzieć, jak budowałaś ich zaufanie, że finalnie przekazali Ci bardzo intymne, przejmujące dokumenty?

JR: To rzeczywiście pewien rys pracy nad książką. Że zataczała oraz szersze kręgi tematyczne. Ale poprzedziłam ją mottem z Miłosza: „Oczywiście, wszystkie biografie są fałszywe […]. Fałszywe, ponieważ poszczególne ich rozdziały są łączone według pewnego z góry przyjętego założenia, podczas gdy naprawdę łączyły się inaczej, choć jak, nikt nie wie. […] Wartość biografii polega więc jedynie na tym, że pozwalają odtworzyć mniej więcej epokę, na jaką dane życie przypadło”. W tej bazie danych szczególne znaczenie mają listy Toli Rotblat, przekazane przez Rodzinę Profesora, przez Katherine Sand, córkę jego siostrzenicy – pisane w wojennej Warszawie i z lubelskiego getta. Oraz dziennik i pamiętnik Mieczysława Pokornego, szwagra bohatera mojej książki. Ale – jak zaznaczyłam w posłowiu – wszyscy bohaterowie stali się dla mnie istotni jako 1+1+1... Także ci epizodyczni, których ślad urywa się podczas Zagłady. Przyjaciółka Toli, Halina Tempel do wojny mieszkała w Warszawie, gdzie zmarła w 1942 roku, najpewniej w getcie. Rysio Cybulski – kilkuletni chłopiec, przyjaciel małej Haliny Pokornej, kochanej siostrzenicy Rotblata. Zginął w getcie. Halina powiedziała o nim: „Nigdy go nie zapomnę, nikt inny nie będzie go pamiętać”. Uderzyło mnie to zdanie. Chciałam, by został zapamiętany. Joanna Zylberzweig, panie Borenstein i Brams – siostry, prowadzące szkołę przy Nowolipkach, wszystkie zginęły.

To istotnie książka budująca się nie tylko w archiwach, w wyobraźni, ale i w spotkaniach. Prócz tych – z Anią i z Tomkiem z Fundacji Józefa Rotblata, którą wspólnie założyliśmy; i tych odbytych z Rodziną, czy tych z prof. Adamem Rotfeldem oraz wreszcie tych z przedstawicielami Pugwash – najgłębiej przeżyłam spotkanie związane z Otwockiem, nasze poszukiwanie domu, w którym rodzina Rotblata ocalała po ucieczce z getta. Podczas herbaty z panią Barbarą, która była dziewczynką z Otwocka, dysponowaliśmy zdjęciem Haliny Pokornej – siostrzenicy Józefa – z czasu otwockiego. Pani Barbara czekała na nas z fotografią ze swoich zbiorów. Były identyczne. To jeden z niezwykłych epifanijnych momentów.

MKU: Tola Rotblat jest właściwie w tej książce wyjmowana z niebytu, rekonstruowana ze śladów  rozproszonych, jakby na chwilę przed zniknięciem. I wydaje ci się bardzo bliska... czy tak jest w istocie?

JR: Tola właściwie zjednała mi Józefa jako bohatera książki, przesądziła o jej napisaniu. Książkę zresztą poświęcam „pamięci Toli Rotblat”. Pewnie znasz ten motyw ze spotkań towarzyskich, gdy wśród grupy nieznanych ludzi ktoś okazuje się polonistą czy polonistką (częściej). Jako osoba czytająca masz nadzieję, że będziesz mogła choć przez chwilę porozmawiać o wspólnych lekturach. Tola Rotblat w nieznanym mi na początku świecie Józefa, fizyka, była kimś oswojonym – urodziła się w Lublinie, który lata temu poznawałam na własną rękę i w którym dobrze się czuję. (Lubelskie mam po trosze za drugi dom – żyję między dwoma miastami). I przede wszystkim, Tola studiowała polonistykę. W Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego czytałam jej pracę magisterką (ech, o mazurzeniu – większość moich dobrych koleżanek z polonistyki pisała jednak prace literaturoznawcze). Ale mimo wszystko: znałam nazwiska jej profesorów z indeksu, jej promotora, chodziłam na część podobnych kursów. Tola – znająca francuski i jidysz – pracę magisterską pisała pod kierunkiem profesora Doroszewskiego. Piękny moment pracy nad tą książką zdarzył mi się we własnym fotelu przy regale z książkami. Czytałam właśnie lubelskie wspomnienia Róży Fiszman-Sznajdman. Z niedowierzaniem natknęłam się na Tolę, nie będąc jeszcze w pełni przekonana, że Hadasa z Ruskiej to ta sama dziewczyna, którą poślubił Rotblat i o której mówił zawsze jako o Toli. Z setek postaci z Ruskiej Fiszman-Sznajdman wybrała właśnie ją. Zjawiła się punktualnie, na stronie dziewięćdziesiątej drugiej. W książce napisałam: „Ujawnia się na brzegu strony, a później na brzegu ulicy i nad przepaścią losu, bo po tym krótkim akapicie można by dopisać kilkanaście zdań i stanąć w Bełżcu”. Fragment ten brzmiał:

 

Z Ruskiej pamiętam zamożną rodzinę Grynów. Córka ich codziennie paradowała po ulicy Lubartowskiej w drodze do gimnazjum Radzikowskiej albo po Krakowskim Przedmieściu. Budziła zazdrość dzieci swoim ubraniem i czapką gimnazjalną. Syna Grynów znałam z opowiadań mojego brata, Uszera. Obaj byli uczniami Szkoły Powszechnej przy ulicy Św. Mikołaja, prymusami klasy. Po wojnie spotkałam Lejzorka w Lublinie, mieszkał u Sary Nomberg, przedwojennej działaczki komunistycznej, potem wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. 

 

Było późno, nie wiedziałam, do kogo dzwonić, co zrobić z tym znaleziskiem, z tym uderzającym spotkaniem.

Pamiętam spacer po Lublinie, podczas którego przysiadłam w Bramie Grodzkiej, zamknęłam oczy i starałam się wyobrazić sobie ten świat, gdy w przeddzień wojny mieszka tam 43 tysiące Żydów. Gdy otworzyłam oczy, miałam wrażenie, że przeniosłam się nawet gdzieś wcześniej, bo kręcono akurat – jak się okazało – zdjęcia do filmu kostiumowego.

MKU: W naszej rozmowie przywołałaś książkę Magdaleny Kicińskiej, o której intensywnie myślałam podczas tej lektury. Mam poczucie, że łączy Was praca w materii, którą można nazwać archeologią pamięci. Biografowie i badacze tamtego okresu, zwłaszcza badacze Holocaustu, borykają się z problemem rozproszonych źródeł. W tym roku, choć upłynie 80 lat od wybuchu wojny, wciąż ukazują się ważne, przełomowe publikacje, które pogłębiają i komplikują obraz tamtego czasu. Jak myślisz, czy ten dystans czasowy stwarza również szansę na jakąś głębszą perspektywę?

 

JR: Z metarefleksją na ten temat zaczynałam i kończyłam pisać książkę. W dzień otrzymania listów od Toli i kolejnych zdjęć na kanale naukowej telewizji opowiadano właśnie o nowych odkryciach paleontologów, którzy na podstawie kości dinozaurów odczytywali, z czego składała się ich dieta, jak wyglądały, gdzie żyły. Pomyślałam sobie: mi nie jest dana taka pewność. Domyślam się, co Tola kupowała na obiad, czy paliła, jak często kupowała bilety do kina, na pewno czytywała wydawane w Warszawie od 1924 roku „Wiadomości Literackie”.

Ale okazuje się także, że stale mamy wiele do powiedzenia na temat czasów Zagłady. Pochłonięta historią małej siostrzenicy Rotblata, Haliny, która nauczyła się czytać podczas wojny i ukryta z matką Rotblata, Szajndlą, za szafą, poznawała klasykę literatury dla dzieci, zadałam sobie pytanie: „co czytano w gettach?”. Literatura gett pozwala nie tylko na rzucenie nowego strumienia światła na temat życia i umierania tam, ale także pozwala uaktywnić nowe tropy w lekturach książek, po które sięgali mieszkańcy getta, w tym rodzina Rotblata w getcie warszawskim.

W czerwcu 1942 Emanuel Ringelblum notował, że temat ten po wojnie będzie interesował świat. „Świat zapyta: Co myśleli ludzie z Musa-Dah, [ludzie] z getta warszawskiego, którzy rozumieli, że nie ominie ich śmierć”. Czuję jeszcze ten ścisk w gardle, gdy zagłębiłam się w historię Uriego Orleva, innego dziecka z getta warszawskiego. Jemu i bratu czytała mama, szczególny stosunek miała do Cudownej podróży Selmy Lagerlof oraz Bambi Feliksa Saltena. Izraelski pisarz wspominał: „Ja i moja mama to Bambi i jego mama”. Wróciłam więc do Bambi: „Iść na łąkę to rzecz nie tak prosta [...] jest to rzecz bardzo trudna i niebezpieczna. [...] Ja wyjdę najpierw sama, a ty stój tutaj i czekaj. [...]. Ani na chwilę nie spuszczaj ze mnie oka. Kiedy zobaczysz, że biegnę z powrotem, na to miejsce, gdzie teraz jesteśmy, wówczas zawrócisz natychmiast i uciekniesz, jak będziesz mógł najszybciej”. W książce Orleva Biegnij chłopcze, biegnij Srulik uczy się skradać cicho jak leśne zwierzęta, obserwuje sarnę z koziołkiem i słyszy instruktaż, nakładający się na ten, który jelonkowi przekazała matka. 

MKU: Twoja książka łączy w sobie różne perspektywy, a czytelnik trochę czuje się jakby czytał zarówno biografię, jak i książkę poetycką. Czy możesz opowiedzieć, co wpłynęło na tę wielość i jak Ci się ją budowało?

JR: Książka przydarzyła mi się na takim etapie, na którym miałam już różne doświadczenia. Głębokie doświadczenie poezji – po pierwsze. Poezja jest dla mnie pierwszym językiem jako czytelniczki, także gdy piszę dla siebie, piszę wiersze. Rotblat zresztą poezję rozumiał i ten kształt języka nie był mu obcy – także jako autorowi ostatniego akapitu mowy noblowskiej. Posłużył się wierszem, pisząc wspomnienie o swoim ukochanym profesorze, Ludwiku Wertensteinie. Pisałam tę książkę – po drugie – na planie edukowania i działania na rzecz pokoju. Trzecie skrzydło to wcześniejsze lektury związane z życiem i śmiercią Żydów.

MKU: Jesteś nauczycielką, która wykorzystuje w swojej pracy edukację dla pokoju. Jak z tej perspektywy widzisz swojego bohatera?

JR: Na własne potrzeby nazywam jego promieniowanie „efektem Rotblata”. Dostrzegam je na przykład podczas warsztatów, które jako wolontariuszka prowadzę w szkołach. Józef Rotblat parafrazował antyczną sentencję: „Si vis pacem, para bellum”, „Chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę”. Mówił: „Si vis pacem, para pacem”. W Oslo przypomniał słowa Manifestu Russella-Einsteina: „Pamiętaj o swoim człowieczeństwie” („Remember your humanity, and forget the rest”). Najważniejsza nauka, jaką powinna dziś nieść polska szkoła, polski uniwersytet, to nauka, jaką niesie edukacja dla pokoju. Rotblata można z powodzeniem wpisać do konstelacji innych edukatorów propokojowych: choćby Paulo Freirego – autora słów: „Edukacja jest aktem miłości i dlatego też aktem odwagi”. Brazylijczyk podkreślał, że ludzkie aktywności składają się z akcji oraz refleksji i właśnie dlatego mają siłę transformowania świata. Tak konsekwentnie funkcjonował Rotblat.

Kiedy idę do szkół na warsztaty o nim – zaczynam od kilku opowieści. O kraju długich łyżek, w którym ludzie karmią się wzajemnie, o płatku śniegu – który prawie nic, a jednak coś waży, o kolibrze, który podczas pożaru lasu robił to, co do niego należało – nosił z jeziora kroplę wody w dziobie. Edukacja przez opowieści – o Sadako Sasaki, o Rotblacie, o Malali – ma szansę silnego oddziaływania. Podczas lekcji historii młodzież uczy się głównie o wojach. A gdyby tak wydobyć te ekscytujące historie związane z pokojem, działaniem dla pokoju, w czasie pokoju i wojny?  

Dziękuję za rozmowę.


Komentarze:

Dodaj swój komentarz:

Imię i nazwisko:*

Adres e-mail:*

Treść:*

ładowanie...

Kod z obrazka:*

 

 pola oznaczone * są wymagane

Szukaj na stronie

 

SEJNEŃSKA KSIĘGA BAŚNI - CZYTAJ PDF

SEJNEŃSKA KSIĘGA BAŚNI -  OPOWIADA POMYSŁODAWCZYNI BOŻENA SZROEDER 

 
 

 

Dwór Miłosza w Krasnogrudzie

czynny od poniedziałku do piątku 10.00 - 16.00

 

 Biała Synagoga w Sejnach

,,Atlas Sejneńskiego Nieba" - wystawa Małgorzaty Dmitruk

czynny od poniedziałku do piątku 10.00 - 16.00

 

 

  Instytucja współprowadzona przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP.

 

  Instytucja Kultury Województwa Podlaskiego


Szanowni Państwo, drodzy Przyjaciele, kochani Rodzice, Sąsiedzi, Goście Sejn i Krasnogrudy, 

Bardzo zachęcamy do wsparcia Fundacji Pogranicze 1%-em Waszego podatku. Pomoc taka dla nas w dzisiejszych czasach jest jedną z możliwych dróg utrzymania naszego miejsca.  

Jak można przekazać 1% swojego podatku dla Organizacji Pożytku Publicznego jaką jest Fundacja Pogranicze? W zeznaniu podatkowym należy wpisać KRS Fundacji Pogranicze: 0000178248.

 

 

 

 

 

Oferta edukacyjna

Darowizny uzyskane przez Fundację Pogranicze

W związku z otrzymaniem darowizn, na podstawie art. 18 ust. 1f, pkt 2 ustawy z dnia 15 lutego 1992 r. o podatku dochodowym od osób prawnych (Dz. U. z 2011 r. Nr 74, poz. 397, ze zmianami), Fundacja Pogranicze podaje do publicznej informacji, że łączna kwota uzyskana z tego tytułu w okresie od 01.01.2020 r. do 31.12.2020 r. wyniosła 88.736,29 zł.

W 2020 roku Fundacja uzyskała również kwotę 9.545,20 zł w formie wpłat z 1% podatku oraz 5.667,98 z tytułu zbiórki publicznej nr 2018/2901/OR.

Otrzymane darowizny Fundacja Pogranicze w całości przeznaczyła na realizację działań statutowych.

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

INFORMACJA O POLITYCE PRYWATNOŚCI