Zmarł Nikos Stavroulakis (1932-2017)
Nikos Stavroulakis (1932-2017). Odszedł wspaniały człowiek pogranicza. Filozof, muzealnik, artysta, pisarz, gawędziarz i najznakomitszy kucharz Śródziemnomorza. Niektórzy z was pamiętają go z Krasnogrudy i Sejn – podczas spotkania „20+2” był jednym z naszych „mistrzów”, obok Kunzang Choden z Bhutanu, Maxa Furmańskiego z Izraela i Ludwika Flaszena z Paryża. Przyjechał bezpośrednio z Krety, choć już wtedy ta podróż kosztowała go dużo zdrowia. Po raz pierwszy spotkaliśmy się na konferencji w Pradze. To była przyjaźń od pierwszego wejrzenia i nigdy już duchowo się nie rozstaliśmy. Wędrował z naszą akademią „Nowa Agora”, my podróżowaliśmy do Chani, gdzie osiadł na koniec życia. Zamieszkał w domu swego ojca, prawosławnego Greka. Odbudował z ruin synagogę Etz Hayyim, w której modlił się słowami matki, pochodzącej z tureckich Żydów. Zanim powstała synagoga w XVII wieku, mieścił się tu kościół św. Katarzyny, zbudowany przez Wenecjan w XV wieku. Kiedy pierwszy raz tam zaszedłem, Nikos kończył właśnie wykład o islamie i bogactwie kultury otomańskiej. Okruchy wszystkich tych kultur składały się na smaki, zapachy i barwy wieczerzy, którą przygotowywał dla nas wspólnie z sąsiadami, bardzo wybrednie dobierając potrawy i ciągle marudząc z niezadowolenia, bo jeszcze czegoś brakowało. Jego książki o kuchniach śródziemnomorskich stawały się bestsellerami, ale oddałbym je wszystkie za jedną taką wieczerzę, która nie ma sobie równych w całym moim życiu. Jego życiem globtrotera można by było obdzielić kilka powieści. Urodził się w Wielkiej Brytanii, a zanim stał się na czas jakiś amerykańskim hippisem, wychowywały go siostry zakonne w katolickiej szkole stanu Wisconsin. A potem zaczął powracać – najpierw do Aten, by stworzyć tam i kierować przez lata pierwszym w Grecji muzeum żydowskim. A potem jeszcze bardziej w głąb korzeni – na Kretę, wierność której znaczyła bycie/życie na straży mostu Orient/Okcydent. Był jedynym Żydem w Chani. Niemcy w 1944 deportowali całą wspólnotę, czyli 263 osoby. Statek, którym płynęli do obozu zagłady został storpedowany przez brytyjską łódź podwodną. Nikt się nie uratował. Zapytany przez ze mnie o to, czym jest dla niego etos dialogu, uśmiechnął się sarkastycznie, jak to miał w zwyczaju, i powiedział tylko tyle: „Wróciłem i odbudowałem synagogę bo nie dawała mi spokoju ta opowieść o zatopionym statku Żydów z Chani. A poza tym bez niej most pozostawałby nadal zerwany. Ale kiedy już była pokryta dachem, zapukały do jej drzwi kobiety, ubrane na czarno prawosławne Greczynki, i zapytały nieśmiało czy mogą się pomodlić w środku. Nie mogłem przecież im odmówić. A potem było już czymś naturalnym, że zaprosiłem do środka również tureckich muzułmanów, którzy przyjechali tu za pracą. A potem ktoś chciał wysadzić to nasze miejsce w powietrze, ktoś nawet podłożył ogień… Trzeba było zbierać fundusze na odbudowę. I tak oto zastałem człowiekiem dialogu, choć słuszniej byłoby powiedzieć: żyję w ogniu dialogu”.
Krzysztof Czyżewski