Zdarzyło się to latem, w końcu lipca. Jakub i Wiktoria, od
dzieciństwa zaprzyjaźnieni ze sobą, jak co roku wybrali się na
wakacje do starego domu dziadków chłopaka. Babcia już nie
żyła, natomiast dziadek mieszkał w domu spokojnej starości. W
rodzinie uchodził on za szaleńca. Jakub go nie znał, gdyż rodzice
zawsze starali się aby trzymał się z dala od niego. Młodzi byli
świeżo upieczonymi maturzystami i były to ich ostatnie wakacje
przed rozpoczęciem dorosłego życia. Żadne z nich nie
wiedziało jednak co chce robić w życiu. Oboje bali się, że
wpadną w wir kariery. Nie
potrafili wyobrazić sobie siebie krążących tylko wokół zarabiania
pieniędzy. Pragnęli czegoś więcej, ale żadne z nich nie wiedziało
czego.
Zbliżało się południe i skwar lipcowego słońca nagrzewał
dach małego czarnego opla. Gdy Jakub i Wiktoria zbliżali się już
do celu swojej podróży, ich oczom ukazały się drzewa
otulające gospodarstwo i duży staw pośród łanów
złotego zboża. Wjechali przez porośniętą mchem bramę i
zatrzymali samochód przed starym, drewnianym dworkiem o
ścianach w kolorze kasztana, dwuspadowym dachu z małymi
okienkami w kształcie domków, po jednym na stronę. Uroku
dodawał mu ganeczek z czterema kolumienkami, podtrzymujący
balkon i przedzielający dom na pół. Ramy okien miały
kunsztownie rzeźbiony ornament. Przed domem po prawej był
stary gliniany składzik i garaż, po lewej znajdował się
niewielki, modrzewiowo-brzozowy las. Za garażem ciągnęły się
ogrody kwiatowe i był też sad pamiętający czasy sprzed wojny. W
powietrzu unosił się zapach wiekowych lip i jabłoni.
Młodym, którzy co dopiero wyszli z klimatyzowanego
samochodu, doskwierał teraz letni upał. Jakub był wysokim i
szczupłym młodzieńcem o ciemnych włosach z przedziałkiem na
środku, ciemnobrązowych oczach i dobrze widocznych rysach
twarzy. Ubrany był w krótkie czarne spodenki i białą koszulkę
polo. Wiktoria, jasnowłosa, była niższa od niego, a uroku dodawały
jej niebieskie, pełne dobroci oczy. Ubrana była w czerwoną
spódniczkę w czarną kratę. Gdy tylko weszli na ganek, powróciły
do nich piękne wspomnienia z wcześniejszych lat. Doskonale
pamiętali rozkład pomieszczeń w dworku. Wypakowali swoje
rzeczy z samochodu i zabrali się za porządki w domu, w którym już
od dłuższego czasu nikt nie mieszkał.
Podczas, gdy Jakub przecierał obraz Matki
Boskiej Ostrobramskiej, wypadł mu ze ściany gwóźdź i zniknął
gdzieś pod szafą. Nie mogąc go nigdzie znaleźć, pomyślał, że
poszuka gwoździ na strychu. Był tam już kiedyś i pamiętał, że
dziadek lubił tu przechowywać rozmaite rupiecie. Wspiął się po
schodach i odemknął ciężką klapę wzbijając tumany kurzu, przez
które przebijały się promienie zachodzącego słońca, sprawiając,
że strych przypominał teraz zaczarowaną komnatę.
– Czego szukasz? – dopytywała go Wiktoria, wspinając się po
drabinie za jego plecami, ciekawa jaki z góry będzie widok na
ogrody.
– Szukam gwoździa – odpowiedział Jakub rozglądając się
uważnie dookoła. Czego tu nie było… szafa, komoda, kredens,
stół z ławkami i duży kufer pod oknem. Otwierali szuflady,
zaglądali na półki, ale poza kurzem i pajęczynami nic tam nie
było. Wiktorię ciekawił kufer. Wiedziała, że gwoździa tam raczej
nie znajdzie, ale coś podpowiadało jej, żeby tam zajrzeć. Z jego
wnętrza wydobywał się zapach starości. Spojrzawszy do środka,
aż krzyknęła ze zdumienia na widok piękny sukien. Zupełnie nie
spodziewała się, że dom, który odwiedzała już tyle razy, może
skrywać takie skarby.
– Jakub patrz! – krzyknęła.
– Co się stało?
– Zobacz jakie wspaniałe rzeczy znalazłam tutaj.
Wiktoria wyciągała z kufra suknie, jedną po drugiej, to czarną i
długą aż do ziemi, z kwiatami wyszywanymi złotą nicią, to w kolorze
morskiej zieleni i z falbanami. W duchu myślała sobie, że jej
przyjaciółki byłyby zachwycone takim znaleziskiem. Po
wyciągnięciu wszystkich sukni, na dnie kufra ukazała się drewniana
szkatułka z ciemnego dębu. Była prosta, pozbawiona zdobień, a
zdarte boki i zarysowane ścianki świadczyły
o jej starości. Jakub wziął szkatułkę do ręki i położył ją na stole.
Przyjaciele próbowali ją otworzyć, lecz stary, pordzewiały haczyk,
służący jako zamknięcie, ani drgnął. Sporo czasu ich kosztowało
zanim zdołali odemknąć jej wieczko. Ich żądnym poznania
tajemnicy oczom ukazały się pożółkłe od upływu lat papiery.
Unoszący się od nich zapach był jak wehikuł czasu, przenoszący
ich w inny świat. Oczami wyobraźni zobaczyli stary las i usłyszeli
jego szum zmieszany ze śpiewem ptaków i szmerem strumienia.
Nagle zapragnęli zostać częścią tego nieznanego im jeszcze
królestwa. Jakub wyciągną rękę po pierwszą zapisaną kartkę…
W maju najlepiej
mieszkać sobie nad wodą,
układać się do snu w lesie…
– Tak właśnie chciałbym spędzić przyszły maj, w lesie, w
bliskości z naturą. Nie wiem jak to możliwe, lecz dzięki
zawartości tej szkatułki dowiedziałem się, że mam marzenie
ukryte głęboko w duszy, które dopiero teraz odkryłem –
powiedział Jakub, czując, że jego życie w końcu ma szansę
odnaleźć właściwą ścieżkę. Wreszcie poczuł się zrozumiany. Od
zawsze dusiło go siedzenie w domu, kochał spacery, podróże,
wodę, lasy i łąki. Nie wiedział jeszcze czemu jego sercu tak
bliskie jest marzenie o wędrówce, ale chciał je jak najszybciej
spełnić.
Tymczasem Wiktoria czytała już kolejny fragment wiersza
znalezionego w szkatułce…
Już dawno przeminęła pora
Cyganów, którzy wędrowali.
A ja ich widzę:
Są bystrzy jak woda
Mocna, przejrzysta,
Kiedy przepływa.
Czytając kolejne kartki ze szkatułki zapisane wierszami, Jakub
i Wiktoria coraz głębiej zanurzali się w świat marzeń, ukryty
gdzieś na dnie ich duszy i przemilczany. – Póki nie jest za późno,
wybierzmy się w podróż – na głos dzielili się teraz swoimi
myślami – tak jak kiedyś Cyganie. Płyńmy przez góry i lasy,
nawiedzając rzeki i jeziora, jak ta cygańska woda co się bystrzy,
odkrywajmy tajemnice świata, podziwiajmy jego piękno. Oboje
pragnęli tego samego – przygód, podróży, zagłębiania się w
tajniki natury, zaprzyjaźniania się z leśnymi duchami,
wskazującymi drogę cygańskim taborom.
W szkatułce pod kartkami ukryta była czarnobiała fotografia, a
na niej czarnowłosa dziewczyna, młoda i piękna, z naszyjnikiem
z nieprzeliczonych korali i kolczykami jak dwa księżyce. Na
rękach trzymała małe dziecko i spoglądała na stojącego przy niej
wysokiego mężczyznę. Na odwrocie fotografii odnaleźli datę:
1924 rok. Jakubowi nie dawało spokoju to, że nie wiedział kim są
te osoby, choć przecież było całkiem prawdopodobne, że byli
częścią jego rodziny. Przez myśl mu przeszło, iż powinien
zapytać o to dziadka. Zaraz jednak uprzytomnił sobie, że nawet
nie wiedział, jak on wygląda. Widział go tylko raz, dawno temu,
jeszcze za czasów, gdy dziadek mieszkał w tym domu. Może
rację ma Wiktoria, podpowiadająca, że osoby na tej fotografii
mają ciemną karnację skóry i pewnie pochodzą gdzieś ze
Wschodu? – Jeśli tak – myślał Jakub – to kim ja jestem?
Jakub nigdy nie interesował się historią swojej rodziny.
Zwłaszcza o rodzinie od strony ojca wiedział mało, a gdy
próbował o nią wypytywać, rodzice coś przed nim ukrywali albo
zbywali go byle czym. Powiedział o tym teraz Wiktorii, która
zaczęła poważnie się zastanawiać jak mu pomóc i co powinni
zrobić w tej sytuacji.
– Może wybierzmy się w odwiedziny do twojego dziadka. Mam
przeczucie, że dowiemy się od niego kto jest na tej fotografii –
mówiąc to Wiktoria bała się, że
Jakub źle zareaguje na ten pomysł. Tymczasem Jakub, po chwili
zastanowienia, przyznał jej rację, zerwał się gwałtownie na nogi i
zaczął pakować rzeczy, rzucając jej przez ramię – Jedziemy?
– Gdzie? Kiedy?
– Jedziemy do mojego dziadka. Nie ma na co czekać. Jakoś
go znajdziemy, w miasteczku jest tylko jeden dom starości.
Jakuba i Wiktoria bardzo byli przejęci odkryciem tajemnicy
skrytej w szkatułce na strychu i sami byli zaskoczeni tym, jak
szybko podjęli decyzję, zmieniającą całkowicie ich wakacyjne
plany. Gdy wyruszali ze starego dworku, słońce przykrywały
chmury, brzozy jakoby kłaniały się im na pożegnanie, a z gniazda
na składziku zerwał się bocian. Jechali piaskówką, pośród pól, a
potem mocno podziurawioną asfaltową drogą prze osiedle
domków jednorodzinnych. Dom starości w ich miasteczku
prowadzony był przez zakonnice. Kiedyś mogły tu przebywać
tylko kobiety. Gdy dotarli na miejsce, Jakuba ogarnęły
wątpliwości, czy dobrze robią. Nie dość, że nie znał swojego
dziadka, to jeszcze mówiono o nim, że jest szalony. Nie było
jednak już odwrotu, a ciekawość poznania prawdy i przyjacielskie
wsparcie Wiktorii dodawały mu odwagi. Zdecydowanie nacisnął
dzwonek w bramie. Głos starszej kobiety zapytał co ich tu
sprowadza.
– Przyszliśmy do… – Jakub zastanawiał się jak właściwie
nazwać tą wizytę. – Do dziadka… Przyszliśmy do dziadka –
odpowiedział po chwili.
Kobieta otworzyła furtkę i wprowadziła ich na dziedziniec,
gdzie stała figura Matki Boskiej, otoczona klombami kwiatów,
zwłaszcza bratków, hiacyntów i narcyzów. Weszli do budynku, w
którym przywitała ich siostra Felicja.
– Przyszliśmy do dziadka Stanisława – powiedział Jakub.
– A, do pana Stasia, na pewno się ucieszy, dawno nikt go nie
odwiedzał. Chodźcie za mną – zapraszała ich do środka
zakonnica.
Długim korytarzem doszli do pokoju numer 14. Jakub zapukał
z lekkim zawahaniem, nie wiedząc, co ma powiedzieć dziadkowi.
– Proszę – usłyszeli miły głos. Weszli do środka. Na
specjalistycznym łóżku szpitalnym siedział wychudzony,
przygarbiony siwy pan. Twarz miał pomarszczoną, jedynie oczy
nie uległy starości, brązowe i lśniące, widać było w nich jeszcze
błyski radości. Lekko uśmiechnął się na ich widok.
– Dzień dobry, nazywam się Jakub, czy mam przyjemność z
panem Stanisławem?
– To ty Jakubie? Wiedziałem, że przyjdziesz. Usiądźcie sobie.
– Pan wie kim jestem? Przecież spotkaliśmy się tylko raz i to
tak dawno?
– Nie mógłbym cię nie poznać, jesteś tak podobny do mojego
ojca… Proszę, mów do mnie dziadku. Co cię tu sprowadza?
– Przyjechałem na wakacje do twojego domu. Razem z moją
przyjaciółką Wiktorią. Szukaliśmy czegoś na strychu i tak
odkryliśmy starą szkatułkę, a w niej jakieś zapiski i to zdjęcie.
Pomyślałem, że wiesz kim są ci ludzie. – Staruszek uśmiechnął
się tajemniczo na widok starej fotografii.
– Myślałem, że gdzieś przepadła. Oczywiście, że wiem kim są
ci ludzie, przecież to moi rodzice, Donka i Baro. A ten mały to ja
we własnej osobie.
– Czemu ci ludzie są ubrani jakoś inaczej? Czemu nie miałem
nigdy z tobą kontaktu? Co kryje się za tymi wierszami? – Jakub
zasypywał dziadka pytaniami, podając mu jednocześnie zapiski
znalezione w szkatułce.
– To jest bardzo długa historia. Dawno, dawno temu, gdy las
jeszcze przemawiał do ludzi, a szum wiatru wskazywał im kierunek
podróży, po świecie wędrowały tabory kolorowych wozów
ciągniętych przez konie. To byli Cyganie. Ich domem była natura.
Choć nie mieli książek, w pieśniach i opowieściach przechowali
starożytną kulturę Wschodu, skąd przed wiekami wyruszyli w
niekończącą się podróż. Zachowali wróżby i śpiew, harfy i sztukę
kowalską, upodobanie do płomiennych barw i biżuterii z bogatym
ornamentem. Kobiety nosiły długie suknie w kwiaty, mężczyźni
kapelusze z szerokim rondem. Wędrując, docieraliśmy do
najbardziej ukrytych i dzikich zakątków przyrody, wysoko w góry i
daleko w przepastne puszcze.
– Jak to „docieraliśmy”? Ty też jeździłeś z Cyganami?
– O tak. Twój dziadek jest Romem, bo tak sami Cyganie siebie
nazywają. Dzieciństwo i młodość spędziłem w taborze. Z całą
rodziną wędrowaliśmy aż do tego strasznego dnia, gdy milicja
nas zaaresztowała. Zabrali nam konie, zakazali podróżować,
zamknęli w jakimś porzuconym baraku po kaczkach, cały tabor.
Nie wiedzieliśmy co mamy zrobić ze swoim życiem. Odebrano
nam naszą kulturę, przemocą nakazano zerwać z tradycją
naszych przodków, zniszczono nas.
– Kto to zrobił i po co? – wzburzonym głosem
zapytała Wiktoria.
– Władza ludowa. Cygańskie dzieci nie chodziły do szkoły, a
my do pracy. Nie pasowaliśmy do społeczeństwa więc na siłę
starali się nas przystosować.
– Skoro ty jesteś Cyganem, to kim ja jestem? Czy to możliwe,
że ja też…? – dopytywał z niedowierzaniem Jakub.
– Tak, jesteśmy Cyganami, albo jak mówiłem ci wcześniej –
Romami. Twój ojciec nigdy tego nie akceptował, chciał żyć
„normalnie”. Pewnie wmówił ci, że
jestem szalony bo jestem inny, bo wierzę w naturę, wierzę w
leśne duchy, które wyznaczały nam drogę podróży, ufam słowom
wiatru…
– Ale jak to? To niemożliwe, przecież ja jestem Polakiem…
– Usiądź, nie denerwuj się, posłuchaj dalej, a zrozumiesz jak
piękna jest to kultura, twoja kultura. Być może będziesz tym,
który przywróci naszej rodzinie tożsamość. Jeszcze przed twoim
narodzeniem, powiedziały mi to duchy ogniska podczas pełni
księżyca. Poznanie swoich korzeni to jest twoje przeznaczenie,
nie uciekniesz od niego. Spójrz na to – staruszek wstał i
podszedł do szafeczki. Wyjął z niej stare kartki i bransoletkę w
kolorach zielono-czerwonych, supełkową, robioną ręcznie. A
potem spojrzał głęboko w oczy Jakuba i rzekł:
– To są notatki moje i twojej babki Sławutni. Babka umiała
czytać i pisać i mnie tego nauczyła. Zapisywaliśmy je w czasie
wędrowania z taborem. Znajdziesz tu historię naszego rodu, a
także domu, w którym spędzasz wakacje. – Dziadek Stanisław
usiadł na łóżku i zaczął opowiadać. – Dawno, dawno temu, gdy
twoi prapradziadkowie mieszkali w namiocie z paleniskiem w
środku, bardzo chcieli mieć dziecko. Sam już nie wiem, czy to
bajka, legenda, opowieść znad ogniska, czy prawda o życiu
mojej rodziny. W każdym razie prababka udała się do starej
wróżbitki, a ta zaleciła jej wydrążenie dyni, największej jaką
znajdzie, i napełnienie jej mlekiem. Później moja babka to mleko
wypiła, dzięki czemu – jak orzekła nasza starszyzna – urodziła
syna. Dano mu na imię Bachtało. Jak tylko podrósł, wyruszył on
w podróż w poszukiwaniu szczęścia. Miał ze sobą kij i
skrzyneczkę, które to przedmioty miały mu pomóc w spotkaniu
swojego losu. W owym czasie król cygański ogłosił, że człowiek,
który go uszczęśliwi, otrzyma rękę jego córki i połowę królestwa.
Bachtało stanął przed obliczem króla i nie lękając się niczego
oznajmił mu, że przyszedł po królestwo i żonę. Rozgniewało to
króla. Rozkazał zamknąć go pod wielkim dębem w lochu. Wtedy
mój ojciec udał się po radę do zwierząt w lesie. Dowiedział się,
że musi poszukać czarodziejskiego dźwięku, bo tylko on będzie
miał moc promieniowania na króla. Ojciec sklecił drewnianą
skrzyneczkę, umocował do niej długie włosy z końskiego ogona,
a z zagiętego w łuk patyka zrobił pierwszy smyczek. Gdy
pociągnął nim po strunach z włosia, z lochu, w którym był
uwięziony na świat zaczęły wydobywać się piękne dźwięki, jakich
nikt wcześniej nie słyszał. Muzyka dotarła do króla i go
zauroczyła. Bachtało został uwolniony, król przyjął go u siebie z
honorami i zgodnie z obietnicą oddał mu rękę swojej córki i
połowę królestwa. Taka jest legendarna tradycja twojej rodziny,
słynącej ze wspaniałych muzykantów, a zwłaszcza skrzypków.
Jesteś z królewskiego rodu, pamiętaj o tym. W tobie nadzieja, że
słońce tej tradycji wzejdzie na nowo i odrodzą się nasze
korzenie.
Rozmowa z dziadkiem Stanisławem wywarła na Jakubie
niezatarte wrażenie. Również w Wiktorii zbudziła się tęsknota za
podróżą i pragnienie poznania tajemnicy, na ślad której trafili na
zakurzonym strychu rodzinnego domu jej przyjaciela. Oboje
postanowili teraz, że wybiorą się razem w podróż śladami
Cyganów. Dziadek wskazał im na mapie miejsce na Mazurach, w
którym zakończyła się wędrówka jego taboru, gdzie zaaresztowała
ich milicja z nakazem osiedlenia się w barakach. Od tego właśnie
miejsca zapragnęli rozpocząć swoją podróż. Po dotarciu tutaj,
rozpoznali to samo słońce i wiatr, stare dęby, które musiały
pamiętać cygańskich wędrowców. Rozpalili ognisko. Siedli blisko
siebie, czując, że ta wakacyjna przygoda bardzo pogłębiła ich
przyjaźń. I otworzyli książkę, którą dziadek dał im na drogę. W
szumie drzew dało się słyszeć słowa cygańskiej poetki Papuszy:
Pokochał mnie las,
Dał mi cygańskie słowo.
Wiatr nauczył mnie śpiewać…
Muszę wrócić do dziadka i wszystko mu opowiedzieć –
pomyślał Jakub i spojrzał w niebo.