Po drugiej stronie granic
17 sierpnia 2003 w Białej Synagodze odbył sie wernisaż wystawy fotografii "Po drugiej stronie granic", przygotowanej przez szwajcarską Fundację Pro Helvetia. Na wystawę składa się dziesięć reportaży, dokumentujących losy tysięcy uciekinierów w Europie, Azji, Afryce i na całym świecie. Autorzy zdjęć: Don McCullin, Valeri Nistratov, Thomas Kern, Randa Shaath, Meinrad Schade, Julián Cardona, Jodi Bieber, Joachim Ladefoged, Roger Wehrli, Manuel Bauer.
Wystawa "Po drugiej stronie granic" w Sejnach
Istnieją nie tylko granice polityczne czy kulturowe, ale także te wewnętrzne, które ludzie noszą w sobie. Chociaż najbardziej ukryte, to właśnie one bywają czasem najtrudniejsze do przekroczenia.
Cypr, 1964 rok. Ludzie uciekający przed strzelaniną, rodzice opłakujący swoje dzieci, żony - mężów. Wśród nich Don McCullin z aparatem fotograficznym. Tybet, 1995 rok. Szwajcarski fotograf Manuel Bauer wraz z Tybetańczykiem i jego kilkuletnią córeczką przedziera się przez Himalaje do Indii. Tuż pod nosem 60 tys. chińskich żołnierzy, którzy - gdy ich dostrzegą - nie zawahają się strzelać. Palestyna, 2000 rok. Randa Shaath towarzyszy palestyńskim robotnikom pracującym na Zachodnim Brzegu Jordanu, którzy muszą na czas wrócić do domów w Gazie, bo inaczej trafią na pół roku do więzienia. Gibraltar, 2000 r. Roger Wehrli fotografuje strażnika uważnie patrolującego wodę w poszukiwaniu łodzi z afrykańskimi imigrantami...
Dziesięć czarno-białych fotoreportaży, dziesięć historii powstałych w różnych częściach świata i zatrzymanych w kadrze przez dziesięciu fotoreporterów. Bohaterami zdjęć są ludzie, którzy na co dzień doświadczają, czym jest życie w pobliżu granicy lub dla których próba cywilizowanego i godnego dostania się do innego kraju jest czymś prawie niemożliwym. Dla nich granica to fizyczne cierpienie, upokorzenie, strach, złość, ciągłe poczucie zagrożenia. Ale także miejsce prowadzące czasem do zupełnie innego świata, w którym można spokojnie i normalnie żyć. Świata, do którego może nigdy nie uda im się przedostać.
Świetną wystawę "Po drugiej stronie granic" od dwóch tygodni można oglądać w galerii Biała Synagoga w Sejnach. Jej pomysłodawcą i organizatorem jest Fundacja "Pro Helvetia" z Zurychu. Była już prezentowana w Szwajcarii, Egipcie, Meksyku, RPA, Mozambiku, Korei Południowej i polskim Cieszynie. Teraz trafiła do przygranicznych Sejn. W poniedziałek w galerii, prowadzonej przez Fundację "Pogranicze", pojawili się specjalni goście: fotografowie Valeri Nistratov i Thomas Kern oraz Ines Anselmi z Pro Helvetii. Opowiadali o tym, jak powstawały ich zdjęcia i o tym, czym jest dla nich granica.
- Dla każdego z nas ten temat istniał już o wiele wcześniej - powiedział Thomas Kern, szwajcarski fotograf od lat mieszkający w USA. - Dla dziennikarza, dla fotografa istnienie granic jest czymś, czego we współczesnym świecie po prostu nie można zignorować.
Valeri Nistratov, który fotografował rejon Naddniestrza, stwierdził:
- Takie rzeczy, jak granice, wizy, paszporty to fikcja, która nie ma nic wspólnego z normalnym człowieczeństwem. Tak naprawdę granice mają znaczenie tylko dla polityków, którzy rozgrywają swoje gierki. Dla normalnych ludzi granice nie mają znaczenia.
Na pytanie o to, jakie przesłanie, jaką naukę niesie wystawa, Ines Anselmi odpowiedziała:
- Myślę, że to nie jest lekcja ani przestroga. Tu chodzi raczej o proces twórczy, porównanie jednych doświadczeń związanych z granicami z innymi, skonfrontowanie ich ze sobą. Te problemy, które zostały na zdjęciach pokazane, takie jak złość czy przemoc, chcieliśmy przedstawić w kategoriach uniwersalnych.
Kern, który sfotografował chińską dzielnicę w San Francisco, zwrócił też uwagę na inne pojęcie granicy.
- Nie dość jest granic politycznych, a przecież są jeszcze granice wewnętrzne, nawet takie, które macie tutaj u siebie, w Sejnach, granice wznoszone przez historię - mówił fotograf. - Taka wystawa może nam o nich przypomnieć, o tych wszystkich granicach, które nosimy w sobie.
Ines Anselmi zapytała sejnian, czy zgadzają się z jednym z japońskich pisarzy, który twierdzi, że świat tak bardzo się zmienia i idzie do przodu, że za 10-20 lat granice nie będą już istniały. I jak się ma zderzenie globalizacji, rozwoju internetu i pewnego poczucia wspólnoty, jaka udziela się wielu ludziom na świecie - z tym, co realnie istnieje i co można zobaczyć na zdjęciach.
Odpowiedziała jej cisza.
O swoich fotoreportażach oraz o własnych doświadczeniach związanych z przekraczaniem granic mówią Valeri Nistratov i Thomas Kern
Valeri Nistratov: Moje pierwsze spotkanie z Naddniestrzem nastąpiło w 1991 roku, gdy trwała wojna. Powróciłem tam po 10 latach, aby zobaczyć, co się przez ten czas wydarzyło, zmieniło. Znalazłem miejsce, które jest państwem w państwie, otoczonym przez Rosję, Ukrainę i Mołdawię. To ważne miejsce dla Europy, bo znajduje się tam chyba największy skład militarny na kontynencie, są tam posowieckie magazyny zbrojeniowe. Robiąc zdjęcia, przez ponad miesiąc mieszkałem w małych wioskach, w prywatnych domach. To wyjątkowa granica, inna niż między Rosją i innymi krajami, bo jest to po prostu rzeka między regionem naddniestrzańskim a Mołdawią. W tym regionie przetrwał nie tylko stary komunistyczny model gospodarki, ale i sowiecka symbolika, są tam nawet pionierzy! Tak jakby ten region zatrzymał się w czasie. Ma duże znacznie polityczne, dla Rosjan jest elementem gry politycznej między Rosją a Rumunią.
Znam Naddniestrze dosyć dobrze. Pewnego razu jechałem ze swoim kierowcą wzdłuż rzeki, czyli wzdłuż granicy. Kierowca, który bardzo lubił pływać, zatrzymał się w pewnym momencie i wyjął swój kostium piankowy, by ponurkować. Za nami jechał konwój graniczny. Strażnicy zapytali nas, co robimy. Przyznałem się, że jestem dziennikarzem. Obaj zostaliśmy aresztowani pod pretekstem, że chcieliśmy pod wodą zainstalować miny... To może najbardziej skrajny przypadek, bo najczęściej takich problemów nie mieliśmy.
Thomas Kern: Większość zdjęć na tej wystawie dotyczy rzeczywistych granic, granic politycznych. Mój fotoreportaż jest inny, bo u mnie chodzi o granice kulturowe. W San Francisco istnieje społeczność chińska, od lat osiadła w tym miejscu. I dokładnie to chciałem oddać: chińską kulturę w amerykańskim otoczeniu. Moje doświadczenie jest takie, że granice kulturowe mogą być tak samo silne i ograniczające. Chińska dzielnica to świat zintegrowany, zamknięty, szczególnie dla tych, którzy nie posługują się chińskim językiem. Jestem w uprzywilejowanej pozycji, bo mam szwajcarski paszport i legitymację dziennikarską. Przekraczanie granic nie jest więc dla mnie problemem. Jestem jednak świadom faktu, że ludzie przedstawieni na fotografiach są w odmiennej sytuacji. Nie mają paszportów, mają jakieś lewe papiery albo takie, które okazują się nieważne po drugiej stronie granicy. I to, niestety, pewnie jeszcze długo się nie zmieni. Co więcej, ta sytuacja może się nawet pogorszyć. U was w Polsce granice kilkanaście lat temu się otworzyły, a już za pół roku na nowo się zamkną. Te problemy więc raczej was nie opuszczą.
Gazeta Wyborcza, Katarzyna Połeć