24-26 września 2001
W Ośrodku "Pogranicze" gościł japoński Teatr Butoh. Odbyły się warsztaty teatralne prowadzone przez Atsushi Takenouchi.
Artykuły prasowe:
Monika Żmijewska, Butoh poza skórą, "Gazeta Wyborcza" Białystok 24.09.2001
Butoh poza skórą
Warsztaty tańca butoh
Najpierw byli popiołem. Potem energią. Szli do słońca. Unosili się w powietrzu. Zaglądali w głąb siebie. Wreszcie wyszli poza ciało.
Kasia, jedna z uczestniczek spotkania: – To niesamowite uczucie. Bolą mnie wszystkie mięśnie, ale czuję się tak, jakbym dotknęła prastarych, pierwotnych sił.
Kasia, jak i kilkunastu innych pasjonatów tańca, uczestniczyła w rzadko spotykanych w Polsce warsztatach japońskiego tańca butoh. Przez weekend, na zaproszenie Białostockiego Ośrodka Kultury, prowadził je w Białymstoku Atsushi Takenouchi, mistrz butoh.
Co to jest butoh? To taniec, w którym tancerz pozostaje bez tożsamości, jest w stanie "bycia niczym". Ma tylko ciało – kostium dla duszy – które dąży do transformacji.
– Nasze ciało nie kończy się tam, gdzie kończy się skóra. Jego granice są szersze. Butoh to nie tylko poznawanie swego ciała, ale wszystkich praw natury w nim drzemiących – twierdzi Atsushi. I tego wszystkiego uczył białostoczan.
Spodki, sala wyłożona parkietem, sobotnie przedpołudnie. Kilkanaście osób (nieprzypadkowych – niemal wszyscy prowadzą bowiem działalność artystyczną – są wśród nich instruktorzy tańca, rzeźbiarka, aktorzy amatorzy) słucha z uwagą Atsushi. Smukły, drobny Japończyk z długim do pasa kucykiem, chodzi tak, jakby płynął. Można na niego patrzeć godzinami. W ruchu ciała, raz płynnym, miękkim, raz ekstatycznym – jest coś fascynującego. Wszyscy próbują go naśladować.
Najpierw na środek sali suną trzy osoby. Bose stopy, nogi lekko ugięte, plecy wyprostowane, tułów nieco wysunięty do przodu, dłonie oparte na biodrach. Takiej postawy uczy ich Atsushi. Na początku tańczący prawie nie odrywają stóp od podłogi, potem posuwiste ruchy stają się coraz bardziej miękkie.
– Mniej sztywno, rozluźnijcie się, zobaczcie mięśnie w sobie. Za bardzo ruszacie ramionami – woła po angielsku Atsushi. Siada na ziemi, składa dłonie i łagodnie przechyla je raz w jedną, raz w drugą stronę. Najpierw miękko, potem szybciej, nerwowo. Teraz wszyscy muszą pokazać to ciałem. Tańczący krążą po sali. Wirują, robią raptowne zwroty, przechylają ciała. Suną według własnej, wyznaczonej naprędce orbity. Niektórzy się zderzają. Inni lawirują między rozpędzonymi ciałami. Wszystko to w rytm dzwoneczków, poruszanych przez siedzącą pod ścianą Kazunori Tokida, towarzyszkę Atsushi.
Przychodzi pora na ósemki: każdy swoim ciałem ma wyznaczyć kształt tej liczby, od największego, do coraz mniejszego zarysu, aż trzeba będzie się zatrzymać. Piękny to widok. Tancerze z zamkniętymi oczami suną po sali, która zamienia się w przestrzeń, w której spotykają się najróżniejsze siły i emocje. Taniec jednego z uczestników jest tu uosobieniem łagodności, innego – gniewu, jeszcze innego – ekstazy. Wygląda to tak, jakby tancerze odkrywali na nowo swoją podświadomość.
I o to chodzi. Bo butoh to nie tylko taniec, to filozofia życia. Według niej trzeba czasem zajrzeć w głąb siebie, przypomnieć sobie źródło, pierwotne siły. Czasem trzeba odrzucić zewnętrzną warstwę – tę przyjemną, ugrzecznioną – wszystko zaś po to, by nie tłumić zwierzęcych instynktów i połączyć się ze zwierzęcą częścią siebie, z naturą. I dlatego też butoh nie ma nic wspólnego z klasycznym baletem. w tym drugim wszystko jest śliczne, sympatyczne, doskonałe. Butoh natomiast pokazuje to, co znajduje się w naturze – ból, cierpienie, okrucieństwo. Ale uczy też spotkania, otwierania się na drugą osobę. Jak choćby w ćwiczeniu, w którym podzieleni na dwójki tancerze tańczą wokół siebie. Każdy po swojemu. Jest w tych ruchach wszystko: pradawny rytuał i emocje. Jest napastliwość i spokój. Jest miękkość i władza.
Atsushi Takenouchi to wrażliwy samotnik, wędrujący po świecie. Czerpie swe inspiracje z miejsc, ludzi, muzyki, atmosfery gór i otwarych przestrzeni, z wiosek, które odwiedzał, z buddyjskich świątyń, z miast. Jego spektakle to swoiste performance, związane z dźwiękami natury. Jeden z nich – "Kamień" – pokazał wczoraj w Białostockim Ośrodku Kultury. Sam o spektaklu mówi tak: "Kamień był formowany przez długi czas. Zrodzony z ziemi, jest obecny w nasionach, w stworzeniach, w ciałach martwych zwierząt. Wyrastające z korzeni drzewo staje się ogromne i silne dzięki słońcu i pożywieniu czerpanemu z ziemi. Jeden mały kamień może być dowodem, że wszystko na świecie jest połączone. Tańczę więc przeszłość i przyszłosć. Tańczę życie tego małego kamienia".
Monika Żmijewska
"Gazeta Wyborcza" Białystok 24.09.2001