21 października 2003 - Wtorki filmowe w Pograniczu
Wtorki filmowe w Pograniczu
Buena Vista Social Club, reż.Wim Wenders, produkcja niemiecko-amerykańska, 1998 rok
Dom Pogranicza, godz. 19:00
Buena Vista Social Club, reż. Wim Wenders
scenariusz: Wim Wenders
muzyka: Francisco Repilado, Ernesto Lecuona
obsada: Luis Barzaga, Joachim Cooder, Ry Cooder, i inni
prod. niemiecko-amerykańska 1999 rok
czas trwania: 105 min.
Radość życia w stanie czystym bije od "superdziadków" z Hawany.
Najlepsze filmy Wima Wendersa to te z pogranicza dokumentu, mimochodem szkicowane małą kamerką na taśmie magnetycznej. Z jego fabuł bardziej lubię te, w których przebija żywioł dokumentalny, jakLisbon Story, od przekombinowanych, symbolicznych konstrukcji w rodzaju Nieba nad Berlinem. Więcej poezji można znaleźć w jego dokumentalnych notatnikach, robionych w biegu portretach artystów i miast. Taki był film o Yamamoto, japońskim projektancie "mody poza modą", i taki też jest najnowszy, robiący zasłużoną furorę dokument Buena Vista Social Club o odkrytych po latach legendarnych kubańskich muzykach.
Gitarzysta Compay Segundo, urodzony w 1907 r., wygłasza pochwałę "kobiet, kwiatów i romantyzmu". Pianista Ruben Gonzales o wyglądzie arystokraty (77 lat) ćwiczy w kolorowym secesyjnym pałacu, przerobionym na dom kultury. Charyzmatyczny Ibrahim Ferrer, ciemnobrązowy jak pasta do butów, z siwą bródką, w nieodłącznym kaszkiecie - "kubański Nat King Cole", 72 lata - z żoną, ubraną w długie szorty, spaceruje ulicą. Skąd ja znam to melancholijne miasto? Z filmów Hasa? Rok temu piękny dokument o starej Hawanie nakręcił polski Wenezuelczyk Franco de Pena. Wenders utrafił w podobny ton.
Hawana - rezerwat czasów socjalizmu. Na murach zatarte hasło: "rewolucja jest wieczna". Miasto pogrążone w letargu, z którego emanuje jakaś dziwna radość. Między ludźmi na ulicy panuje komitywa. Ma się wrażenie, że wszyscy ci przechodnie są zapoznanymi artystami, którzy nie posiadają nic poza swoją sztuką. Muzyka kubańska dlatego brzmi w tym filmie tak przejmująco, że przekazuje nam, jakby z innej planety czy z innego czasu, radość życia w stanie czystym. Bezinteresowna radość bije od ludzi, którzy teoretycznie nie powinni mieć do niej powodów. Kto to zrozumie lepiej od nas, którzyśmy żyli w podobnym świecie, w ramach tego samego obozu, tej samej iluzji, w ubóstwie i zniewoleniu. Nie mieliśmy tego co oni temperamentu, ale dla nas również sztuka nabierała niezwykłego znaczenia, tworzyła ojczyznę duchową. Wenders to dobrze czuje. Stąd nostalgiczny ton jego filmu. Ta nostalgia nie ma nic wspólnego z historyczną oceną kubańskiej rewolucji, która jest oczywista. A przecież można ten film odczytywać jako ukłon złożony przed ludzkimi iluzjami.
Stara Hawana - miejsce ogołocone, w którym czas się zatrzymał. Jedyne samochody to gruchoty z lat 50. Nie ma reklam. Mijamy wyblakłe graffiti z portretem Che. Compay Segundo pyta o Buena Vista Social Club - sławny nocny klub "Dobrze Widzianych", gdzie występował jeszcze przed rewolucją. Wokół niego zbiera się tłumek.
Ja tańczyłam w tym klubie! - woła stara Murzynka. Rewolucja poprzerywała kariery "Dobrze Widzianych", odebrała im zarobki. Dziwne, że mówią o tym bez cienia pretensji. Może w głębi duszy pozostali socjalistami i przechowali entuzjazm dla rewolucji, na której tyle stracili? Choć, co w ich przypadku jest stratą, a co zyskiem? Ominęła ich inna rewolucja, ta, w której my dziś uczestniczymy, w której panuje idol konsumpcji.
Tadeusz Sobolewski Gazeta Wyborcza