W "Gazecie Wyborczej" ukazał się artykuł Jerzego Sosnowskiego Specjalny rodzaj węchu o twórcach „Pogranicza" i ich działaniach.
Specjalny rodzaj węchu
Wszystko zaczęło się od tego, że Bożena i Wojtek Szroederowie dusili się w Słupsku. Czuli w sobie jakąś energię, dla której w mieście nie mogli znaleźć ujścia. Był początek lat 80. Wojtek, aktor alternatywnego teatru Rondo, marzył już wówczas o powrocie w rodzinne strony. Stopniowo zaczął się krystalizować plan: przejąć na Kaszubach jakiś gminny ośrodek kultury i tam osiąść na stałe. Mniej więcej w tym samym czasie do Gardzienic, głośnego alternatywnego teatru pod Lublinem, trafiła studentka warszawskiej polonistyki, Małgosia Sporek. W Gardzienicach był już Krzysztof Czyżewski, który tu przywędrował z Poznania. Właśnie pracując z Gardzienicami, Małgosia i Krzysztof trafili na Sejneńszczyznę. W centrum Sejn zachwyciła ich wielka Biała Synagoga, zamieniona na magazyn nawozów sztucznych. "Ach, popatrz - powiedzieli sobie - jakie to byłoby piękne, zrobić coś tutaj". Oboje opuścili wkrótce teatr. Ale sylwetka synagogi pozostała im w pamięci. Małgorzata i Krzysztof ślub wzięli w roku 1984; zamieszkali w Poznaniu i rozpoczęli pracę jako instruktorzy w domu kultury. Krzysztof zaczął jeździć po kraju ze swoim monodramem. Któregoś razu zajechał do Słupska. Tak poznali się we czwórkę: Bożena i Wojtek Szroederowie, Małgorzata i Krzysztof Czyżewscy.
- Bardzo szybko okazało się, że marzy nam się coś podobnego - wspomina Krzysztof. - Zaczęliśmy szukać jakiegoś miejsca dla nas wszystkich.
Był koniec lat 80.
Nagle okazało się, że synagoga nie jest już magazynem nawozów sztucznych, a nasz przyjaciel jeszcze z czasów poznańskich, Wiesiek Szumiński, został jej kustoszem. Przysłał nam zaproszenie i pojechaliśmy do Sejn zobaczyć, czy nie dałoby się tam właśnie osiąść. Swoją pracę magisterską Czyżewski pisał o poezji Miłosza. Miłosz był dla całej czwórki kimś niesłychanie ważnym. Jakie więc było zdumienie Małgosi i Krzysztofa, gdy ściągnięci przez Szumińskiego do Sejn, natknęli się pierwszego dnia na Miłosza we własnej osobie! Przyszli wtedy z wizytą do Andrzeja Strumiłły, malarza, z którym konsultowali swoje pomysły. Chcieli w Sejnach założyć teatr, inspirujący się kulturą pogranicza polsko-litewskiego; wokół teatru miało powstać archiwum pogranicza, ośrodek pracy z młodzieżą, coś w rodzaju biura koncertowego... Byli właśnie w trakcie objaśniania tych pomysłów, gdy przed dom Strumiłły zajechał samochód: Miłosz po 46 latach przybył odwiedzić rodzinne strony.
"Praca magisterska PANA o PANU leży na MOIM biurku" - powiedział Strumiłło podczas prezentacji.
- To była jakaś magia - opowiada Czyżewska. - Miłosz zapytał, czy możemy porozmawiać. Umówiliśmy się nazajutrz w klasztorze na Wigrach. Jadłam wtedy pierwszy raz w życiu kołduny litewskie, opowiadaliśmy o pomyśle na Ośrodek, a Miłosz bez przerwy nas pytał: "No dobrze, dobrze, ale gdzie wy będziecie mieszkali?". A myśmy jakoś w ogóle o tym nie myśleli, i wiesz, ja nawet byłam rozczarowana. Jaki on przyziemny, myślałam sobie, ja mu o Idei, a on mnie pyta, gdzie będę mieszkać... Teraz mają kwaterunkowe mieszkania: Szroederowie w Sejnach, Czyżewscy w nieodległych Suwałkach. Kiedy Miłosz odwiedził Ośrodek w tym roku, z satysfakcją mu je pokazali. W styczniu 1991 roku Ośrodek został oficjalnie powołany do życia. Szroederowie i Czyżewscy zjechali z całą grupą swoich współpracowników: w sumie dziesięć osób, m.in. Wanda Wróbel-Remstedt, Jola Wróbel i Beata Wilgosiewicz. Los poprowadził je później w inne strony, ale ich udział na początku był bardzo ważny. Z pierwotnych planów jednego tylko, ale za to głównego pomysłu nie udało się tak naprawdę zrealizować: nie udało się powołać do życia teatru.
"Było do wyboru - tłumaczy Krzysztof - albo robisz teatr, pokazujesz spektakl ze dwa razy w Sejnach, a potem zaczynasz jeździć na festiwale teatrów alternatywnych po całym świecie - i Sejny przestają być ważne, bo to jest tylko baza - albo uznajesz, że to miejsce nie jest przypadkowe, i ono narzuca ci pewien sposób działalności, który powinieneś podjąć".
Wybrali ten drugi wariant, więc zamiast teatru organizują młodzieżowe dialogi o tolerancji, koncerty, obozy dla dzieci z rozmaitych środowisk i wspólnot, wieczory autorskie pisarzy z innych krajów... A jednak w ich działalności jest zawsze coś z teatru. Przede wszystkim Szroederowie założyli teatrzyk dziecięcy. Bożena jest zafascynowana kulturą cygańską, zaraziła dzieci swoim entuzjazmem i teraz polskie i litewskie dzieci z Sejn pokazują spektakl ułożony przez nie z elementów romskiego folkloru. Dzięki temu spektaklowi udało się dotrzeć do zamkniętych środowisk Romów z południowej Polski, dla których Bożena stała się kimś ogromnie ważnym. Teatralny charakter ma też wiele innych imprez: na początek swojej działalności "Pogranicze" zaprosiło do synagogi zamieszkujących Sejneńszczyznę przedstawicieli wszystkich nacji, którzy mieli wykonać tam pamiętane przez siebie pieśni. Byli Litwini, Białorusini, Polacy, Rosjanie ze wspólnoty staroobrzędowców... Usadzeni w olbrzymim kręgu śpiewali kolejno, a dzieci przenosiły od grupy do grupy światło, w miarę przenoszenia się muzyki. Nastrój zrobił się prawdziwie sakralny: być może po raz pierwszy mieszkańcy tej ziemi usłyszeli siebie nawzajem.
Ośrodek uruchomił także, we współpracy z miejscowym liceum, autorski program "Klasy dziedzictwa kulturowego". "No bo co to znaczy - tłumaczy Krzysztof - żeby młodzież wiedziała świetnie, kiedy była bitwa pod Wiedniem, a nie miała pojęcia, co się działo na wzgórzu, które wszyscy mijają codziennie, idąc do szkoły?". Więc w Sejnach uczy się historii tego zakątka, zamieszkiwanego od zawsze przez kilka narodów. Uczniowie klasy dziedzictwa jeżdżą także w inne, podobne miejsca Europy Środkowej i Wschodniej. Wielkim przeżyciem była dla wszystkich wyprawa do Siedmiogrodu. Ośrodek, który narodził się jako desant marzycieli z rozmaitych stron Polski, wrósł już dziś w sejneński pejzaż. Szroederowie i Czyżewscy mają zdumiewającą umiejętność zarażania swoim entuzjazmem. W relacjach wielu ludzi powtarza się uwaga, że udział w imprezach organizowanych przez "Pogranicze" to "Ładowanie psychicznych akumulatorów" na długie tygodnie. Krzysztof lubi wspominać swojego mistrza ze wspólnoty staroobrzędowców, który mawiał: "Nie sztuka zbudować sobie dach nad głową, sztuka zbudować sobie taki dach, który nie przesłania nieba". W Ośrodku wierzy się w możliwość takiego określenia własnej tożsamości, aby nie była ona skierowana przeciw innym, a raczej ku innym się otwierała. Patrząc na listę środowisk i instytucji, które udało się wciągnąć do wspólnych projektów - od niezwykle ciepło wspominanych ełckich biskupów: Peca i Samsela, po Nastawnika (przywódcę staroobrzędowców), od Litwinów z Sejn po Polaków z Szypliszek - ma się wrażenie, że jest to naprawdę możliwe. Kiedy pytam Małgorzatę, czego by sobie życzyła w przyszłości, mówi tak: - Myślę, że pewne rzeczy nie spełniają się nawet w bliskich ludzkich kontaktach, bo obie strony upierają się przy napisanych wcześniej scenariuszach, zamiast dać do siebie dostęp tym wszystkim sygnałom, które idą z zewnątrz. I to jest takie nasze marzenie, żeby tę żywość w odbieraniu sygnałów mieć i jej nie stracić.
Jerzy Sosnowski, "Gazeta Wyborcza" Magazyn 10.02.1995