Wszyscy jesteśmy z pogranicza - "Newsweek", 20 maja 2009
Wielki włoski pisarz i eseista, autor genialnego „Dunaju”, 18 maja odebrał w Sejnach tytuł „Człowieka Pogranicza”, przyznawany przez Fundację Pogranicze. W rozmowie z Filipem Łobodzińskim laureat zastanawia się nad dobrymi i złymi stronami granic.
"Newsweek": Jak pan rozumie tytuł „Człowiek Pogranicza”?
Claudio Magris: Nie wiem, czy zasłużyłem, ale otrzymanie go bardzo mnie cieszy. Szczególnie, że przyznają go Polacy, którzy z ogromną serdecznością i zrozumieniem odbierali zawsze moje książki. Myślę, że wy świetnie czujecie to zjawisko, w którym ja wyrosłem. Jestem bądź co bądź z Triestu, z rodziny włoskiej, ale to typowy region pograniczny, gdzie mieszają się przeróżne wpływy. Obecna tu była zawsze mniejszość słoweńska, teren należał przez lata do Cesarstwa Austro-Węgier, a po pierwszej wojnie światowej miasto leżało właściwie na ziemi niczyjej, pomiędzy granicami.
To musi być szczególne doznanie dla dziecka – czuć się jak na wysuniętej placówce albo w kotle.– Spacerując po nabrzeżu, widziałem granicę niemal na wyciągnięcie ręki. Z domu miałem bliżej do granicy niż paryżanie z jednej dzielnicy do drugiej. I zaraz za tą granicą rozpościerało się terytorium, które było zarazem znane i nieznane. Nieznane, ponieważ należało do Tity i Stalina, a więc leżało w strefie mroku. A znane, ponieważ Włochy okupowały Jugosławię za czasów faszyzmu. Czyli poczucie, że oto jest miejsce znane i nieznane, bliskie i niepokojące – czyniło z nas ludzi szczególnie wrażliwych na inność i ciekawych. Jakoś docierało do mnie, że aby dorosnąć, muszę przekroczyć granicę, i to nie tylko tę, która wymaga wizy, ale także granicę tożsamości, języka, zaciekawić się bliską innością. Zaczynałem też podejrzewać, że tamci mogą na nas patrzeć podobnie. Na przykład moja żona Marisa Madieri, której „Wodna zieleń” też została przełożona na polski, pochodziła z Fiume, czyli z Rijeki, z ziemi, gdzie faszyzm dokonał ogromnego gwałtu na Słoweńcach. Trzysta tysięcy ludzi musiało opuścić tereny zajęte przez Włochy. I Marisa w „Wodnej zieleni” pięknie opisała jej własne odkrywanie własnych, niezwykle poplątanych etnicznie korzeni. Czyli ludźmi pogranicza możemy być wszyscy, wystarczy pogrzebać w genealogiach.
I dlatego obszary niejednolite etnicznie są ciekawsze?
– Dla mnie tak, dla mnie Cesarstwo Austrowęgierskie jest ciekawsze niż Francja, która dziś jest właściwie homogeniczna. Ale pamiętajmy, że nie ma tożsamości jednolitej. Tożsamość z natury jest złożona i wieloraka. I nie ma to nic wspólnego z patriotyzmem, który może mnie skłaniać do kibicowania Włochom przy jednoczesnej świadomości, że tożsamość mam znacznie bogatszą niż ta trójkolorowa flaga wskazuje. Tym bardziej, że oprócz granic politycznych są granice nie mniej ważne: moralne, językowe, religijne, społeczne. Przynależność do sfery superbogatych ateistów może łączyć dwóch ludzi silniej niż fakt, że jeden z nich jest Włochem, a drugi Chorwatem. Mnie jest bliżej do urugwajskiego liberała niż do faszysty z Triestu. Tożsamość przypomina archipelag, pochodzimy po trosze z różnych wysp.
Czy granica polityczna, międzypaństwowa – wynalazek anglosaski – przyniosła nam więcej porażek, czy korzyści?
– Granica, nawet polityczna, ma zalety, w końcu pozwala się identyfikować z jakimś obszarem, z ludźmi go zamieszkującymi. Granica pozwala zauważyć różnice, a te nie są przecież zjawiskiem negatywny, ale obiektywnym, niezależnie od szczytnych haseł, że jesteśmy wszyscy równi. Równi – tak, ale nie jednakowi. Właśnie niejednakowość jest wartością, a tę można zachować, wytyczając granice. Ale oczywiście nie wolno nam absolutyzować tej wartości, wykluczam podejście normatywne w rodzaju „ta rasa, ten naród, ta klasa jest lepsza”. Przynależność do danej grupy nie jest wartością, tylko rzeczywistością. Czyli groźbą wynikającą z istnienia granic jest bałwochwalczy do nich stosunek. Granica nie jest idolem. I tu zagrożeniem jest nie tylko wielki nacjonalizm – włoski, polski, francuski, wszystko jedno – ale także mały, lokalny szowinizm, zamknięcie się na Innego. Jest takie ładne zdanie Dantego, który kochał rzekę Arno, nad którą leży Florencja, ale wskazywał, że nie byłoby morza z jego bogactwem ryb, gdyby nie było Tybru, Rodanu, Ebro i tylu innych rzek.
Europa zjednoczona zabiera obecnie głos jako wspólnota 27 krajów, mówi dwudziestoma siedmioma głosami. A co z głosami mniejszości – z Łużyczanami, Cyganami, Walijczykami, Baskami – oni nie budowali Europy?
– To wielkie zagadnienie. Problemy, o których obecnie się mówi najgłośniej, dotyczą Europy jako takiej, są dla nas wspólne. Nieuchronnie więc decyzje i recepty formułowane są poprzez rządy, a więc instancje polityczne, które nie reprezentują Łużyczan, Celtów czy Fryzyjczyków. Słychać opinie i obawy rządu niemieckiego, brytyjskiego, hiszpańskiego. I tak musi być, bo trudniej byłoby uzyskać szybką zgodę wewnątrz Unii, gdyby debatować po kolei z każdą mniejszością – jakkolwiek smutne i niesprawiedliwe się to wydaje. JA żałuję – ale świat buduje się wokół instytucji narodowo-politycznych typu rząd, parlament, bank centralny, a nie wokół tożsamości etnicznej.
A co może być najważniejszym czynnikiem, kształtującym naszą tożsamość w przyszłości?
– Globalizacja narzuca zupełnie inne myślenie o nas samych. Towarzyszy jej konfrontacja kultur, która przynosi czasem pozytywne, czasem negatywne skutki. Marzy mi się, żeby różne cywilizacje odnalazły wspólną bazę, czyli minimum wartości, co do których nie ma już możliwości dalszych negocjacji, wartości absolutnych, niepodważalnych. Inaczej stajemy wobec jednej z dwóch gróźb: albo uznamy, że tylko nasze wartości się liczą, co nas zamknie i skaże na wieczną wojnę, albo rozpłyniemy się w jakiejś ogólnoświatowej magmie. Wspólna podstawa da nam możliwość rzeczowej dyskusji nad dalszymi problemami. Muszą to być wartości, które pozwolą się odnaleźć każdej poszczególnej kulturze, każdej narodowości – a dalsze spory mogą się toczyć i przez to wzbogacać nas o nowe wymiary. Ale może też być tak, że nadejdzie epoka zupełnie nowego środowiska medialnego, która określi nas wszystkich w sposób dotąd nieprzewidywalny.
rozmawiał Filip Łobodziński, "Newsweek", 20 maja 2009