Tabor idzie do nieba, Wiesław Kot, "Wprost" 21.05.2006
Uwielbiał być na marginesie. I pisać o tych, których odsuwano na margines: Żydach, Cyganach, Białorusinach. Ze ścian jego gabinetu uśmiechały się cygańskie diabełki z wosku, węgielka wyjętego z ogniska i strzępów warkocza Cyganki. Z ramek - fotografia Bronisławy Wajs-Papuszy, cygańskiej poetki. I malunki Nikifora z czasów, kiedy uważano go wyłącznie za dziwowisko dla krynickich kuracjuszy.
Przyjaciół kompletował z przedwojennych książek telefonicznych. Imponował mu taki Stanisław Gilowski z Jarosławia (w 1933 r. numer telefonu 225). Bo Gilowski prowadził w tym miasteczku kino Uciecha, łaźnię rzymską, fabrykę wody sodowej i zakład pogrzebowy. Człowiek pogranicza. Nad chanukowymi świeczkami przesiadywał Ficowski z "bractwem cmentarnym" - starymi Żydami, którzy w getcie stracili wszystko. Godzinami wystawali na progach kamienic przy placu Grzybowskim - w jednym miejscu, które przypominało im przedwojenne Nalewki. Przez pół dnia potrafił wodzić palcem po planie przedwojennego Drohobycza, śledząc kroki Brunona Schulza. Gimnazjalnego nauczyciela rysunków, z którego uczniowie darli łacha. Bo ten drobny i nieśmiały Żyd uwielbiał malować długonogie piękności z biczykiem. Ficowski napisał nawet do niego list, ale Schulza szybciej dosięgła gestapowska kula. Kontynuował tę znajomość w literaturze. Jego poetyckie opracowanie "Regiony wielkiej herezji" przypomniało światu, że w prowincjonalnym Drohobyczu tworzył jeden z największych prozaików XX wieku.
A wiersze i prozę poetycką samego Ficowskiego czytywali tylko koneserzy i poloniści. Z tym, że jeden jego wiersz zna na pamięć cała Polska. Zaczyna się od słów: "Jadą wozy kolorowe...".
Wiesław Kot
"Wprost" 21.05.2006