Gabinet Jerzego Ficowskiego..
21 września 1999 miało miejsce otwarcie wystawy Gabinet Jerzego Ficowskiego..., która powstała w Sejnach na okoliczność nadania pisarzowi tytułu "Człowieka pogranicza". Ekspozycję stworzyły przedmioty pochodzące z prywatnej kolekcji pana Jerzego. Niektóre z nich zostały przez niego opisane w specjalnym, towarzyszącym wystawie, zbiorze okolicznościowym pt. "Dobrodziejstwo inwentarza". Poniżej zamieszczamy fragmenty.
BENGORE
Czarne stworki wiszą w mojej gablocie jak pokraczna kolekcja jakichś larw i chrząszczy. Są różne, ale łączy je rodzinne podobieństwo diablego pomiotu. To bengore, diabełki cygańskie. Ich misją było - straszyć. Te demoniątka cudzego strachu sprawiały, że cygańska wróżka - ani trochę nie wierząc w ich złe moce - mogła zarabiać na życie. Znienacka wyciągała z kurzego jajka takiego wysłannika piekieł - ku przerażeniu wieśniaczki, właścicielki nawiedzonej kwoki - aby go za godziwą zapłatą zakopać o północy na cmentarzu...
Moje diabliki rodziły się przy mnie. Cyganka Kali w nadbużańskim sosnowym lesie ugniatała stworzycielskim gestem kawałek świecy czy wosku wraz ze szczyptą węgla drzewnego z ogniska. Potem starannie wymiętosiła z tego figurynkę rogatego diabełka, doczepiając mu czarny ogon z kosmyka własnego warkocza.
Ale tylko ona i ja wiemy, skąd się wzięły ognistoczerwone oczka noworodka. Kali zdrapała kolor ze starej wróżebnej karty, utoczyła dwie kulki i wetknęła je poniżej czarcich rożków.
Odtąd, już 36 lat, Bengoro - diablik cygański - jest przy mnie, nie spuszcza ze mnie szkarłatnego spojrzenia, sprzyja moim wierszom i snom, wodzi na najcudowniejsze pokuszenia - Bengoro, który ma oczka stworzone z serca Asa Kierowego.
PALEC WSKAZUJĄCY
27 grudnia 1953 roku zmarł w Zakopanem Julian Tuwim. Nie od razu w to uwierzyłem. Piętnaście lat wcześniej sięgnąłem na chybił trafił do biblioteki ojca i wyjąłem tom oprawny w ciemnowiśniową skórę. Tak się zaczęło. Był to wybór poezji Tuwima, czciciela słów, na którego wiarę przeszedłem natychmiast.
Poznałem poetę osobiście dopiero trzy lata przed jego odejściem. Przed laty odczytałem w nim taką moc stworzycielską, że kazała mi zwątpić w jego jednostkową ludzką egzystencję.
A tu - On, rzeczywisty! Na krótko... I znów go nie było... Jeszcze w dniu jego śmierci, wieczorem, odszukano w Zakopanem mistrza Antoniego Hyłę, rzeźbiarza. Nazajutrz powstała maska pośmiertna z gipsu i odlew prawej dłoni.
Maskę trzymałem przez lata w katakumbach szuflady - ta twarz za życia uśmiechała się do mnie, dając mojemu uśmiechowi do zrozumienia, że nie wszystko musimy sobie powiedzieć, żeby zgodzić się ze sobą nawzajem. Nie mógłbym teraz patrzeć w jej znieruchomiałą biel. W końcu maska została przekazana do muzeum. Zatrzymałem sobie gipsową dłoń.
Któregoś dnia, na wskazującym palcu gipsowego odlewu, dostrzegłem paznokieć: jakby krótszy o połowę i zgięty ku dołowi. Czy to błąd mistrza Hyły, czy jakieś kalectwo?...
Podejrzenia padły na chłopięce praktyki alchemiczne Julka T. Ta dłoń pisała przecież: "W czarnej magii, w mym laboratorium / Pełnym rurek, kółek, gwoździ, śrubek...". Wspomnienia siostry poety, Ireny, zdawały się prowadzić tym samym tropem: "Pamiętam kuchenne laboratorium: jakieś probówki, pełne różnobarwnych płynów, ba, nawet retorty, nieraz pękające z hukiem...". - Więc może to ślad eksplozji, dożywotnie piętno czarnoksięskich praktyk?
Ostatecznie zdradziła przyczynę cioteczna ciotka poety: "Najbardziej lubił zaglądać do kuchni podczas »dużego prania«; pewnego razu zaczął kręcić korbą wyżymaczki i włożył palec wskazujący między walce [...] - paznokieć został zniekształcony".
To był bolesny eksperyment magiczny, rezultat wtargnięcia Ucznia Czarnoksiężnika w mgłę Wielkiego Prania, w centrum tajemnic bytu. Potem, przez resztę życia czynił podobnie, tyle że z nieporównanie lepszym efektem - już bez wyżymaczki, ale nie mniej boleśnie. Z zabliźnionym palcem na zwycięskim piórze.
Oto na co wskazuje palec wskazujący poety.
TELEFON W ŻAŁOBIE
Napracował się dość. Już nic nie musi załatwiać - mam młodsze aparaty do użytku. Jego czerń nabrała żałobnego wyrazu, a przecież zawsze był czarny. I dziś mógłby służyć po staremu, ale woli milczenie. Właśnie do tego milczenia, wspólnego milczenia, jest mi potrzebny. Chyba był niegdyś bardziej poręczny. Dziś (spróbowałem) słuchawkę ma ciężką jak hantle. Chyba niegdyś dzwonił łagodniej, a głos rozmówcy brzmiał w nim bardziej po ludzku. Dziś (spróbowałem) ton ma zgrzytliwy jak rdza. Jego zasięg, dorobek usług, operatywność, dyskrecja, nawet mimowolne pomyłki - wszystko to pozostało w przeszłości i zaprzeszłości. I ja tam z nim jestem po trochu, a swój (i jego!) numer z dzieciństwa przy ul. Filtrowej 47 w Warszawie znam na oślep: 8-31-09.
Prócz czarnego telefonu mam też księgę:
Spis abonentów sieci telefonów miasta stołecznego Warszawy na rok 1938/39
Rafaelowi Scharfowi
Po nagłej przeprowadzce dokładnych adresów
do onomastyki ogólnej
numery powróciły do abstrakcji liczb
i ciało słowem się stało
w Herbarzu Abonentów
Oto wybrańcy uwierzytelnieni
którzy są Nikim na ulicach Żadnych
a one jeszcze bywają tak ścisłe
że można by na oślep
przejść na drugą stronę
do tej budki z pestkami i chlebowym kwasem
Przeszli na drugą stronę
i poniewczasie stoją
w kolejkach drukowanych liter
i wszystko jest w porządku
alfabetycznym
na listach nieobecności
I wywołuje ich głuchy telefon
i dzwoni w pustych miejscach jego czarny dzwon
tym których niegdyś przyłapano
na gorącym uczynku życia
Księga wpisów wyłożona na wystawie.