Edward Dębicki - Pan z Warszawy. O Jerzym Ficowskim.
Pan z Warszawy
W piękny i ciepły dzień lata 1949r. tabor Cyganów nizinnych powitał Jerzego Ficowskiego w lasach k. Stargardu Szczecińskiego. A jak do tego doszło - opowiem. Najpierw o Edwardzie Czarneckim, poruczniku Wojska Polskiego zaprzyjażnionego z Cyganami od najmłodszych lat. Nazywaliśmy go po cygańsku ,,Poruczniko". Bardzo kochał naszą muzykę. Gdy przywędrowaliśmy na Ziemie Zachodnie ,,Poruczniko" odnalazł nas. Któregoś dnia, w Płotach, powiedział, że do naszego taboru przyjedzie jego... kuzyn. Czarnecki dobrze wiedział, jakie prawa i obyczaje panują u Cyganów. Dostać sie do taboru było bardzo trudno, a do tajemnic jeszcze trudniej...
Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko skłamać, podając Jerzego Ficowskiego za bratanka. Na wieść o przyjeździe Wielkiego Pana z Warszawy, poety i pisarza w taborze nastąpiło ogromne poruszenie. Dionizy Wajs (po cygańsku ,,Dyśko") - jako najstarszy z rodu - zrobił wielką naradę ze swoimi rodakami, przestrzegając ich żeby ,,ktoś nie palnął, jakiegoś głupstwa!" Kiedy nadszedł dzień, w którym Poeta zjawł się u nas, przyjęlismy Go z najlepszymi honorami, muzyką i cygańskim barszczem zakwaszonym swieżymi wiśniami.
Nie pamiętam, czy barszcz Mu smakował (bytem wtedy 12-letnin chłopcem), ale wiem, że tu i ówdzie Cyganie mówili, że spodziewali się starszego pana, a tu zjawił się młody niebieskooki, przystojny... młodzieniec. Następnego dnia obudziło mnie słońce, przetarłem oczy i jeszcze rozczochrany poleciałem do namiotu, przy którym otoczony gromadą dzieciakow ,,Pan z Warszawy" coś zapisywał w dużym zeszycie. Najbardziej zaciekawiło i zdumiało mnie to, że można pisać patrząc równocześnie na opowiadającego a nie na papier, po którym biegnie pióro. Dowiedziałem się od starszych, że ,,Pan z Warszawy" spisuje opowieści o przeżyciach Cyganów na Wołyniu z czasów okupacji.
Zapamiętałem ubiór tego niezwykłego człowieka. A przede wszystkim to, że spod ciemnej marynarki wypuszczony był biały duży kołnierz od koszuli. Na głowie miał duży, czarny beret z małyn ogonkiem na środku. Zblizał sic wieczór. Zapłoneły ogniska. Taborowa orkiestra nie dała na siebie długo czekać. ,,Dyśko" przedstawł ją p. Ficowskiemu, który siedział na honorowym miejscu pod sosną, niedaleko ogniska. Były to cztery harfy, troje skrzypiec, kontrabas, perkusja (tak, tak!!] i harmonia guzikowa. Nieskromnie wyjaśnię, że na tym ostatnim instrumencie to ja grałem. (Prawdę mowiąc, to trzymałem tylko tę harmonię, bo dopiero zaczynałem uczyć się)
Zaczął się wspaniały wieczór. Nie zabrakło też ludzi z wioski. Tańce i muzyka trwały do późnych godzin nocnych. Następnego dnia rankiem, Cyganki, które zdążyły już wrócić z wróżby, gotowały jedzenie, które spożywał rownież nasz gość. Jerzy Ficowski zapisywał kartkę po kartce. I często palił papierosy. Gromadzili się wokół Niego Cyganie i z szacunkiem przyglądali się Jego pisaniu. Kiedyś ,,Dyśko" powiedział: "Dava Baro syklakirdo Manusz chineł buchy....!",,To Jest Wielki Człowiek on pisze książki, to może i dla naszych koni napisze"!
Przypominam sobie, że podobnych próśb od Cyganow - handlarzy końmi, którzy odwiedzali nasz tabor, Jerzy Ficowski miał wiele. Nasi Cyganie, wiedząc o co chodzi tłumaczyli z dumą: ,,To poeta! Umie pisać książki i wiersze, a książek dla koni nie pisze!" Wujowie prosili też Jerzego Ficowskiego, aby pomogł załatwić zezwolenie na koncerty orkiestry taborowej ,,w całej Polsce i za granicą,". ,,Wielki Panic" - zwrócił się ,,Toniu" do Gościa - ,,my też mamy poetkę w taborze. To żona mojego brata Dyśka. Panic! Jak Ona pięknie układa z głowy piosenki, to swiat jest mały przed nimi."!
Te słowa skłoniły Jerzego Ficowskiego do zainteresowania się cygańską, taborową wróżką. Była to Bronisława Wajs, nazywana przez nas ,,Papuszą", co w jęz. cygańskim znaczy "lalka". Papusza onieśmielona mówiła "Ja, Panie Szanowny, taka prosta Cyganka, nie mogę pisać wierszy, ja nawet nie wiem co to jest wiersz. To nieprawda, ot zapisuję takie zwykłe cygańskie piosenki". Zachwycił się Jej cygańską urodą i wrażliwością! Od tego czasu nasz ,,pszałoro" (z cyg. ,,braciszek": takie cygańskie imię nadała ,,Panu z Warszawy" Papusza) często Ją i nas odwiedzał. Przyjezdzał do naszego taboru i wędrował z nami. Spisywał bajki i opowieści o naszym życiu. Czerpał z niego i fascynował się Cygańszczyzną, która przez lata była Jego pasją, wzbogacała własną twórczość. Został naszym przyjacielem.
Niech będa, wielkie dzięki za to, że tyle lat życia i twórczości poświęcił Nam - Cyganom. Nie znalibyśmy twórczości Papuszy, gdyby Ją do zapisywania ,,piosenek - wierszy" nie namówił.
Z polskich dróg zniknęły wzystkie cygańskie tabory. Spotykając się z Jerzym Ficowskim, często wracaliśmy do taborowego życia, a odtwarzając je, wspominaliśmy szczególnie tych, którzy już odeszli na zawsze. Tak mało nas zostało...
Dziś nasz Pszałoro wędruje z Papuszą po niebiańskich błoniach... Niechaj w Ich niebie rośnie cygański las... - ŁE DEVŁA FICOWSKONES DE PAPUŚAKRO WESZ SAVO DRE BOLIBEN BARIOŁ...
Edward Dębicki
"Kurier Szczeciński" 16.05.2006
Edward Dębicki - polski Cygan, pochodzi z rodu Bronisławy Wajs-Papuszy, mieszka w Gorzowie Wielkopolskim. Jest poetą, kompozytorem, twórcą i dyrektorem zespołu pieśni i tańca "Terno", twórcą gorzowskiego Festiwalu Kultury Cygańskiej "Romane Dyvesa". Dwa lata temu opublikował książkę "Ptak umarłych", w której opisał życie polskich Cyganów na dawnych Kresach Wschodnich RP i ich gehennę na Wołyniu podczas II wojny światowej.